Maja - wspomnienie

Tęsknię już za Tadeuszem. Pamiętacie jego słynne "no cóż", ten lakoniczny komentarz wobec naszych, kierowanych do niego pytań, wątpliwości?
Bogate w znaczenie – „no cóż” - sprawiało, że pytanie wracało do nas niczym bumerang. W obecności Tadeusza odpowiedź pojawiała się w nas samych....albo i nie..czasem czuliśmy, ze nie jest to konieczne. Stoickie w swoim wydźwięku "no cóż"... tak się toczą losy świata i nasze w nim... Gdy odsunąć ten chaos emocji, dążeń, ten pośpiech w kierunku nie wiadomo jakim przychodzi myśl : dobrze być.
We mnie od lat jest jeszcze jedna rada, myśl Tadeusza : w momentach największego pomieszania, gdy nie wiadomo co robić, rób to, co najbliżej ciebie..
Dzięki tym zapamiętanym słowom dla mnie Tadeusz JEST - może inaczej teraz, przeszedł na drugą stronę, tam gdzie wielu moich bliskich, może gdzie indziej...
Wdzięczna byłam zawsze losowi, który postawił go na mojej drodze.
Teraz, może nawet bardziej niż wcześniej zaczynają żyć jego myśli, czyny. Buduje się mit, to niebezpieczne...tak zwykle bywa..
To co nam zostawił, tak hojnie obdarzając swoja uwagą, wiedzą, opieką i pomocą w chorobie żyje nadal. Mieliśmy wsparcie, poczucie bezpieczeństwa. Nawet ci, którzy nie musieli korzystać z jego ogromnej intuicyjnej wiedzy o uzdrawianiu, o profilaktyce zdrowia. Im wystarczała świadomość, że jest...w razie czego, gdyby coś się stało, jest kogo zapytać, poradzić się w jakim kierunku ma zmierzać nasza droga do zdrowia. Oprócz szczegółowych, dostawaliśmy tez ogólne, całościowe rady dotyczące życia. Dbałość o ciało i psychikę. Równo rozkładał akcenty w tym, co ważne.
Gdyby próbować opisać go jako człowieka, bez emocji - nie potrafię.
Kiedy wracał do Tęczowej po swoich wędrówkach po kraju, miałam wrażenie, że coś się dopełnia i w jego obecności to miejsce stawało się centrum.
Przy stole pysznie zastawionym i ozdobionym, podczas ćwiczeń i porannych rytuałów, we wspólnych wycieczkach po okolicznych górkach, w rozmowach wieczornych przy ognisku, albo przy moczeniu nóg przed snem....jego obecność sprawiała, ze łatwiej było być w teraźniejszości. Dzielił się z nami swoją wewnętrzną ciszą.
To niezwykle ulotne uczucie zdarza mi się w obecności długo praktykującego mnicha buddyjskiego, rzemieślnika z miłością i bez zbędnych słów wypełniającego swoją profesję, w obecności wspinacza, alpinisty, gdy w kilku

prostych naładowanych energią zdaniach zawiera myśl o swoich górskich przeżyciach...Do końca nienazwane TO, które mieszka w niektórych osobach.
On to miał.

 

Maja.