Wspomnienie Ewy

TADEUSZ, TADZIO … w moim życiu

Na początku pragnę gorąco podziękować Markowi Dudkowi i wszystkim, którzy doprowadzili do powstania tej strony i do wypełniania jej za wspaniałą sposobność ożywienia energii Tadeusza. Co za podarunek ! Dzięki kochani. 

 

Najpierw o Nim usłyszałam od koleżanki, a potem pewnego dnia zaszedł zdziwiony do prowadzonego przeze mnie sklepu ze zdrową żywnością w Zielonej Górze i od razu zaprzyjaźniliśmy się. Przywoziłam za niedługo nader dorodne warzywa z Jego ogrodu w Babimoście i wystawiałam je na półkach w sklepie na krótko, bo klientela już na nie czekała. Rok 1991 i wtedy też, namówiona przez Tadzia udałam się na zjazd Krisznamurtowców do Kamiannej. Poznałam wówczas spore grono Jego znajomych, którzy byli lub stali się założycielami Dolinek, czyli późniejszej Fundacji. Dalej był świąteczny wyjazd do starej Tęczowej i tu mogę potwierdzić istnienie prowizorycznej łazienki na zimnej werandzie, wychodka w nieczynnej części domu, no i spanie na materacach, ale wszystko w mocno „swojskim”, dobrym  klimacie.

Jako człowiek miejscowy, Tadeusz uświadamiał mnie i grupę znajomych podczas różnorakich okazji się / nierzadko na trasie Zielona Góra - Babimost w aucie /odnośnie zrównoważonej diety wg 5-ciu przemian, a także o błogosławieństwach głodówki. Wszystkie te lekcje zaliczyłam i stosuję je z jakimiś przerwami do teraz.

Kuchnia, zioła, chiński masaż, yoga, wędrówki w nieznane, rola peacemakera, rolnictwo /ha ! Tadzio wysłał mnie nawet do ODR w Przytoku k.Bydgoszczy na jakiś zjazd  Eko - rolniczy / to część Tadeuszowego terenu, przytaczanego tutaj często.  Chciałabym wspomnieć Go z chwil uchwyconych gdzieś pomiędzy Jego wykładami i grafikiem zajęć. A oto…

Tadzio leczy psa w Dachowie na Agnifarmie, preparując maść z z zebranych ziół i oleju.

 Wieczorem w Tęczowej, nagły podmuch wiatru, wdzierającego się przez okna i drzwi Tadzio wita słowami – Czekałem na ten wiatr…

Mrówki cie nie gryzą, jak ty to robisz? – zapytałam kiedyś . W odpowiedzi uśmiech i słowa – Jednoczę się z nimi .   

W jednej z rozmów o elementach lub żywiołach pokazał mi kiedyś  podeszwę swojej stopy i dokładnie i tylko w miejscu, przynależnemu żywiołowi wody Jego stopa była lekko wilgotna. Ot tak był w tej materii zrealizowany.

Lubiłam przypatrywać się Tadeuszowi jak potrafił okiełznać umysł. Zdecydowanie nie był On jego sługą – nie podlegał jego kontroli, ale umiał go używać. Nie popadał w tzw. gadulstwo, lecz mówił z umiarem, zgodnie z potrzebą danej sytuacji. Z pewnym taktem i humorem potrafił też sobie radzić w przypadkach, kiedy ktoś inny nagle usiłował zmonopolizować przestrzeń.

Świetnie słuchał, czuł, jednoczył się, szanując przy tym cudzą przestrzeń. Mówił – Jest to co jest .

Przygniecionej pewnym zapętleniem życiowym powiedział mi – hm, właściwie im gorzej tym lepiej . Domyślam się, że rzecz była w sięganiu do zasobów podświadomości. Nie uzyskałam wtedy konkretnej wskazówki, ale kierunek .

Nie umiem też odpowiedzieć na pytanie jak potrafił tyle brać na siebie, że po wielu godzinach pracy, wieczorem ok. 21, kiedy wyszedł już ostatni pacjent po blisko 2-godz.konsultacji Tadeusz jaśniał i szczerze uśmiechał się. Jak Ty to robiłeś ?   

Po kilku latach chodzenia innymi ścieżkami, w innym rejonie kraju, przyjeżdżam znienacka do Zielonej Góry i w kolejce po bilet staję tuż za…Tadziem. –Mieliśmy się widać spotkać- komentuje to Tadeusz.

Wdzięczna Mu jestem za tak wiele. Objaśniał kiedyś naturę Yin i Yang, naturę wody w emocjach, ognia w usposobieniu, w przyrodzie… Jakże dobrze było z nim rozmawiać i jak dobrze milczeć.

Dziękuję Ci z całego serca przyjacielu. 

 

Ewa  Stachowska 

                                                                                                                                                                                                           

 


Wierszem...

 

moja żałoba

 


Odczuwam pustkę.

Jednak w pustce tej odnajduję
spokój i boską radość.
Wstrzymuję oddech
tak jakbym chciała ten ziemski czas zatrzymać,
wydech,
żyje dalej.

Promienie słońca
wpadają przez okno mojej pracowni,
ciepło dotyka wszystkich komórek materii,

        które tworzą moje ciało w iluzji tego świata

Dusza je ożywia,

kiedy pragnie z niej odejść

ciało upada

i za chwilę

nie pozostaje z niego nic,

tylko rys na fotografii
       wsadzonej w notatnik wspomnień.


 

Violetta Larysz-Wołek


16.06.2014

   

Weronika - słów kilka...

Tadeusza poznałam ponad dwadzieścia lat temu. W bardzo kameralnym gronie poprowadził w Raciborzu warsztat z gotowania według Pięciu Przemian. Przekaz Tadeusza był prosty, autentyczny i wiarygodny. Miał moc praktyka i osobistego głębokiego zaangażowania w ideę, którą przekazywał innym. Te dwa dni, spędzone z Tadeuszem w Kuchni, były dla mnie inspiracją do zgłębiania tematu odżywiania według Pięciu Przemian. Moja Kuchnia, to Kuchnia Pięciu Przemian.

Kiedy kilka lat temu zaczęłam piec chleb na zakwasie, oczywiste było, że musi być to chleb przygotowany zgodnie z Pięcioma Przemianami. I tak też jest. Mój chleb, moje potrawy mają w sobie pięć elementów i coś jeszcze... szczyptę Tadzia.

Weronika

Racibórz,30.01.2016


Wspomnienie Agaty


Byłam na kilku spotkaniach/obozach z Tadziem.


 Najstarsze moje wspomnienie związane z nim, to kopanie rowu pod rury na wodę pitną, które miały zostać podprowadzone pod stary dom od strony lasu. Tadziu powiedział, aby każdy z nas wybrał sobie odpowiednie dla siebie narzędzie i zaczął kopać... okazało się, że dla mnie najlepszy jest mały kilof o a nie łopata... z każdym uderzeniem, czułam jak siła we mnie rośnie... Tadziu pracował łopatą. Był bardzo silny, żadna praca fizyczna nie była dla niego „straszna”. A później poprowadził nas w górę strumienia na wycieczkę.... szliśmy wodą, a nie brzegiem.. na tym polegało piękno tej wyprawy... nie w gumiakach! W tenisówkach, dłuższych lub krótszych spodniach.... I w górę... i doszliśmy bardzo wysoko a jacy byliśmy zadowoleni i wspaniale przemoczeni!!! Ho, Ho! A jak wróciliśmy zjedliśmy tęczowe pyszności.

A wieczorem Tadziu zapraszał do moczenia nóg.... takie oczyszczanie organizmu przed snem... każdy miał swoją miskę, swój kawałek szarego mydełka i ręcznik... Jak Tadziu prowadził obóz często gotował wg. kuchni pięciu przemian. A w Sylwestra piekł ciasta. I tańczył z nami i śmiał się!
 A w gorące lato podawał czasami na lunch owoce z alkoholem :).
 Można było zasięgnąć u niego porady zdrowotnej. Mnie kiedyś „nawaliły” nerki... i pamiętam, że z diety zalecił mi jedzenie dużej ilości krewetek.. Faktycznie po intensywnej diecie krewetkowej (miesięcznej, codziennie krewetki) ból nerek mi przeszedł i bardzo wiele lat nie powrócił... Zalecił także masowanie odpowiednich punktów akupunktury na rękach i nogach. Często pokazywał nam jak masować odpowiednie punkty, gdy cokolwiek nam dolegało.
 Tadziu potrafił bardzo ciekawie przekazywać wiedzę np. o tym jak nasz wygląd wskazuje (jest informacją) jakim typem człowieka jesteśmy i jak w związku z tym powinniśmy się odżywiać.
 Siedzieliśmy najczęściej na tarasie (już w nowym domu) przy jednym długim stole i pilnie robili notatki... pytali a Tadzio udzielał odpowiedzi.
 Każdy poranek zaczynaliśmy (kto chciał) ćwiczeniami jogi... co ten Tadziu wyczyniał z ciałem, jaki był porozciągany!
 Aha! Pamiętam truskawki, szliśmy razem z Tadziem pomagać sąsiadom zbierać truskawki bo mocno obrodziły... i nie nadążali ze zbieraniem. Sąsiedzi go lubili.
 Tadziu za dużo nie dyskutował... przekazywał wiedzę, którą miał sprawdzoną... a jak usłyszał np. coś zaskakującego kwitował to swoim słynnym „NO CÓŻ”.  


 Jak się witał i żegnał to z całego serca... dało się wyczuć jak bardzo się cieszy ze spotkania z drugim człowiekiem i jak bardzo mile jest się widzianym w Tęczowej... Był wybitnie tolerancyjny i otwarty na bliźniego.
 Nauczył nas wiele, w tym np. piszczenia pod lodowatym prysznicem w ogrodzie (TO NAPRAWDĘ POMAGA), gdyż były czasy kiedy myliśmy się wyłącznie w miskach i w ogrodzie wodą prosto ze studni. I to naprawdę było piękne! Tak jak Tadzio, który był PIĘKNYM DUCHOWO człowiekiem i żył pełnią życia i dawał z siebie to co najlepsze mógł nam dać!

 

Agata.


Marzena - wspomnienie

Tadeusz Bylica

 

W poszukiwaniu powrotu do zdrowia znalazłam się w Tęczowej Dolinie, którą prowadził Tadeusz Bylica. Dzięki niemu poznałam metodę leczenia za pomocą głodówki. Byłam

alergiczką reagującą puchnięciem, katarem na pyłki traw, drzew i początkowo pobyt w Rozdzielu  przepłaciłam nie kończącym się katarem i bólem głowy.

Pierwsze dni głodówki znosiłam fatalnie gdyż moje objawy uległy nasileniu. I tu mądrość i łagodna, pełna zrozumienia postawa Tadeusza sprawiła, że kontynuowałam terapię.

Atmosfera jaką tworzył Tadziu była normalna, pełna humoru i aktywnej pracy. Pokazywał, że można cieszyć się życiem i zmienić swoje nawyki żywieniowe i życiowe. Pobyt okazał się na tyle skuteczny iż pod koniec warsztatów zdałam sobie sprawę, że siedzę na łące pełnej kwiatów bez chusteczek i wcale ich nie potrzebuję. Kiedy następnie weszłam do szopy pełnej siana, poczułam jego przyjemny zapach i to, że nadal nie mam objawów alergii.

Proste zasady, których nauczył mnie Tadeusz sprawiły, że do dzisiejszego dnia alergia jest wyleczona. Mając na uwadze dobro moich dzieci pojechałam także z nimi na

terapię za pomocą żywienia i nauczyłam się jak prawidłowo gotować dla rodziny.

Widząc efekty tej metody zaprosiłam Tadeusza Bylicę do Raciborza żeby poprowadził wykłady i zajęcia dotyczące gotowania według 5 elementów.

Myślę, że osoby biorące udział w zajęciach nauczyły się zdrowego, zrównoważonego gotowania i zapoznały się z prostymi metodami leczenia się poprzez dietę.

Osoba Tadeusza, jego postawa pełna chęci pomagania innym były bardzo docenione przez ludzi, którzy go spotkali.

 

Zawsze pozostanie we mnie tęsknota za herbatką z Tadziem w Tęczowej

Dolinie i widokiem na Beskid Wyspowy.

 

 

Marzena

Racibórz, 01.02.2016


J.K - wspomnienie

Z Tadeuszem pierwszy raz miałam styczność będąc licealistką, kilkanaście lat temu, na indywidualnych konsultacjach, których udzielał co jakiś czas w Raciborzu. Przyszłam do niego nieco podłamana z bagażem mniejszych lub większych schorzeń i problemów, z których niektóre ciągnęły się za mną już od dzieciństwa, a wyszłam uzbrojona w nową wiedzę, narzędzia i nadzieję, że coś z tym można zrobić. Że Ja sama coś mogę zrobić.

Ta zaledwie jednogodzinna wizyta, stała się punktem zwrotnym w całym moim późniejszym podejściu do swojego zdrowia, ciała, sposobu odżywiania i myślenia... Zakupiłam książki o gotowaniu wg pięciu przemian i makrobiotyce, akupresurze, leczniczych głodówkach i ziołolecznictwie. Mozolnie, ale sumiennie zaczęłam wprowadzać zasady pięciu przemian do swojej kuchni. Pamiętam, że opisywałam mazakiem wszystkie przyprawy i opakowania produktów spożywczych pod kątem przemiany, do jakiej należały, żeby nie musieć ciągle szperać w tabelach. Z wielu produktów, zwłaszcza nabiałowych, zrezygnowałam ze względu na nadmiernie wychłodzony organizm i grupę krwi. Wtedy też przeszłam na wegetarianizm, ale za poradą Tadeusza zrobiłam to bardzo stopniowo. W domu rodzice nie byli zbyt przychylni tym zmianom, a wszystkie nowe zapachy ziół, kurkumy, imbiru, kardamonu, fasolki adzuki gotowanej z kombu, jakie pojawiły się w kuchni, bardzo im przeszkadzały. Nie było to wszystko łatwe i sytuacja wymagała sporej dozy samozaparcia. Ale to była przyjemna i radosna praca. Praca nad sobą i dla siebie, gdzie każdy mały sukces zdrowotny dawał ogromną satysfakcję i motywował do jeszcze większej sumienności.

Jest to praca, która z czasem przemieniła się w pasję, i która dzięki Tadeuszowi trwa u mnie do dziś. To taka "wszczepiona" potrzeba wsłuchiwania się w siebie, ciągłe poszukiwanie równowagi i harmonii we własnym ciele i umyśle, które przekłada się zawsze na twórcze kulinarne eksperymenty.  

Z konsultacji u Tadeusza miałam później okazję skorzystać jeszcze kilka razy, w dłuższych odstępach czasu. Każda wizyta sprowadzała mnie zawsze z powrotem na "dobre tory", gdy za bardzo sobie odpuściłam w kwestiach diety, albo w nawale pracy nie miałam czasu zadbać o siebie wystarczająco. Mieszanki ziołowe stawiały na nogi, a Tadeusz potrafił zawsze wyznaczyć odpowiedni kierunek działania, aby przywrócić w organizmie równowagę. 

Ciepło wspominam też, niestety jedyny na jakim byłam, wykład Tadeusza, połączony z warsztatami gotowania wg pięciu przemian, który odbył się niecałe dwa lata temu. Spokojny i radosny Tadeusz przekazujący z uśmiechem, pasją i precyzją ogromną wiedzę, na temat naturalnych praw rządzących wszechświatem... Tak go zapamiętam.   

 

J.K.

Racibórz,01.02.2016


Maja - wspomnienie

Tęsknię już za Tadeuszem. Pamiętacie jego słynne "no cóż", ten lakoniczny komentarz wobec naszych, kierowanych do niego pytań, wątpliwości?
Bogate w znaczenie – „no cóż” - sprawiało, że pytanie wracało do nas niczym bumerang. W obecności Tadeusza odpowiedź pojawiała się w nas samych....albo i nie..czasem czuliśmy, ze nie jest to konieczne. Stoickie w swoim wydźwięku "no cóż"... tak się toczą losy świata i nasze w nim... Gdy odsunąć ten chaos emocji, dążeń, ten pośpiech w kierunku nie wiadomo jakim przychodzi myśl : dobrze być.
We mnie od lat jest jeszcze jedna rada, myśl Tadeusza : w momentach największego pomieszania, gdy nie wiadomo co robić, rób to, co najbliżej ciebie..
Dzięki tym zapamiętanym słowom dla mnie Tadeusz JEST - może inaczej teraz, przeszedł na drugą stronę, tam gdzie wielu moich bliskich, może gdzie indziej...
Wdzięczna byłam zawsze losowi, który postawił go na mojej drodze.
Teraz, może nawet bardziej niż wcześniej zaczynają żyć jego myśli, czyny. Buduje się mit, to niebezpieczne...tak zwykle bywa..
To co nam zostawił, tak hojnie obdarzając swoja uwagą, wiedzą, opieką i pomocą w chorobie żyje nadal. Mieliśmy wsparcie, poczucie bezpieczeństwa. Nawet ci, którzy nie musieli korzystać z jego ogromnej intuicyjnej wiedzy o uzdrawianiu, o profilaktyce zdrowia. Im wystarczała świadomość, że jest...w razie czego, gdyby coś się stało, jest kogo zapytać, poradzić się w jakim kierunku ma zmierzać nasza droga do zdrowia. Oprócz szczegółowych, dostawaliśmy tez ogólne, całościowe rady dotyczące życia. Dbałość o ciało i psychikę. Równo rozkładał akcenty w tym, co ważne.
Gdyby próbować opisać go jako człowieka, bez emocji - nie potrafię.
Kiedy wracał do Tęczowej po swoich wędrówkach po kraju, miałam wrażenie, że coś się dopełnia i w jego obecności to miejsce stawało się centrum.
Przy stole pysznie zastawionym i ozdobionym, podczas ćwiczeń i porannych rytuałów, we wspólnych wycieczkach po okolicznych górkach, w rozmowach wieczornych przy ognisku, albo przy moczeniu nóg przed snem....jego obecność sprawiała, ze łatwiej było być w teraźniejszości. Dzielił się z nami swoją wewnętrzną ciszą.
To niezwykle ulotne uczucie zdarza mi się w obecności długo praktykującego mnicha buddyjskiego, rzemieślnika z miłością i bez zbędnych słów wypełniającego swoją profesję, w obecności wspinacza, alpinisty, gdy w kilku

prostych naładowanych energią zdaniach zawiera myśl o swoich górskich przeżyciach...Do końca nienazwane TO, które mieszka w niektórych osobach.
On to miał.

 

Maja.


Nic nie zdarza się... - wspomnienie

 

 

Nic nie zdarza się przypadkiem. W myśl tego prawa, Tadeusz pojawił się w naszym życiu w najwłaściwszym momencie.

W takim, w którym byliśmy gotowi na zmiany w życiu, otwarci na NOWE, spragnieni wiedzy i mistrza,który uporządkuje naszą chaotyczną i mglistą wiedzę na własny temat.

 

Z pierwszym spotkaniem z Tadziem dwadzieścia lat wstecz, przyszła wiedza o gotowaniu według pięciu przemian. Wówczas też "rozłożył'' nasze organizmy na części pierwsze i uświadomił ich wzajemne powiązania. Po raz pierwszy spojrzeliśmy na siebie, jak na skomplikowany układ energoinformacyjny.

To była dla nas swoista REWOLUCJA.

Spotykaliśmy się potem jeszcze wielokrotnie, zawsze żarliwie rozprawiając o ekologii zdrowia, postawieni w kolejce do diagnoz i ustawień żywieniowych.

Dziś zasiadam za stołem w mojej słonecznej kuchni, z filiżanką lipowo-bzowej herbaty i rozmyślam - ILE TADEUSZOWEJ ENERGII ZOSTAŁO NA ZAWSZE W MOIM STYLU ŻYCIA ?

 

Nagle odkrywam, że jest wszechobecny, nie tylko w sposobie myślenia o zdrowiu, ale też w szafkach,  szufladach, półkach i garnkach.

W teczkach przechowuję skrzętnie zapiski ze spotkań, lodówka i półki wypełnione produktami bardzo świadomie dobranymi,

w garnkach pyszne, pełne energii jedzenie, na półce, pod lnianą ściereczką dojrzewa ciasto na chleb i zakwas buraczany, na ścianie KOŁO PIĘCIU PRZEMIAN i dzwonki

tybetańskie....a w głowie częste pytanie:

- "Tadziu, co byś Ty poradził na...", albo - "Tadeusz by powiedział, że...".

 

Jeden z ostatnich obrazków, które mam w głowie to: Rozdziele, lato, idziemy na spacer, Tadzio idzie przed nami. Patrzę na niego i myślę - "Twarz dojrzałego mężczyzny, ciało młodego

chłopca, z ładną muskulaturą, zwinne, lekkie.

Odwraca się, uśmiecha.

Myślę - "Ile spokoju i dystansu do świata w tym uśmiechu. Uśmiechu człowieka, który WIE...I nie musi już na nic napierać i z niczym toczyć bojów".

 

 

 

GRAŻYNA TABOR

 

Racibórz, 06.02.2016


Wspomnienie Joli

Tadeusza poznałam w 1999 roku w Tęczowej Dolinie. Wraz z mężem byliśmy uczestnikami obozu głodówki i oczyszczania organizmu, który to Tadeusz prowadził.

Ten czas zmienił nasze podejście do własnego zdrowia, odżywiania, gotowania i do siebie samych. Zmienił nasze myślenie. Tadeusz wszedł w nasze życie i juz w nim pozostał. Choroby, niedyspozycje, życiowe rewolucje – telefon do Tadeusza! Diagnozy czyli „one on one z  Tadeuszem”, był jak czas zatrzymany w kadrze, jak spotkanie ze swoją właściwą istotą i zatroszczenie się o nią. Ja Jestem – ja jestem życiem, doświadczam siebie, swojej wielkości i ograniczeń, chorób i wyzdrowień, to JA doświadczający siebie w procesie życia.

Przez troskę o ciało, uczył nas jak kochać siebie i poszerzać swoją świadomość. Przez ciało pokazywał czego brakuje  nam  w uczuciach, albo czego jest w nadmiarze. Jak dążyć do harmonii, jak zostawić przeszłość za sobą, jak wybaczyć innym i sobie, i jak być połączonym ze Źródłem - Bogiem - Energią –Miłością.  A im lżej – tym lepiej, bo kiedy coś nie wychodzi wystarczy powiedzieć „NO CÓŻ” i pozwolić temu odejść.

Dziękuję Ci Tadeusz ,że byłeś w moim życiuJ, odkryłam tyle prostych smaków, i różnych zawiłych teorii, doświadczyłam ulgi przebaczenia, a poranne ćwiczenia weszły w rutynę mojego życia, podobnie jak życie w harmonii z rytmami natury, a  księżyca zwłaszcza. Jeśli gotuję, to 5 przemian jest moją rutyną.

Jak czegoś nie rozumiem lub nie wiem co zrobić zadaję pytania, tak jak mnie uczyłeś, odpowiedź przychodzi pod różnymi postaciami, byle udało mi sie BYĆ TU I TERAZ i słuchać co moje ciało mówi do mnie i czego naprawdę potrzebuje.

 

 
 Jola Dzumyk


Wapomnienie Grażynki


 WSPOMNIENIE GRAŻYNKI GUERTLER

 Poznałam Tadeusza latem 2010 w Tęczowej Dolinie - podczas tygodniowego pobytu w ramach rekonwalescencji po uprzednio przebytej operacji....
 Był to tylko jednorazowy, krótki , zaledwie kilkudniowy EPIZOD, ale o ogromnej intensywności, przywołującej nawet po latach bardzo żywe wspomnienia.
 Dzięki relacjom, jakie już przed moim przyjazdem do Tęczowej Doliny o Tadeusza szerokiej działalności słyszałam - o jego ludzkiej wspaniałości i cudownemu powołaniu, któremu był oddany - jego osoba nie była mi zupełnie obca.

 Przy powitaniu w tamten pierwszy wieczór - miałam wrażenie, iż znamy się nie od dzisiaj....Było to dobre uczucie :
 "...chemia ok..." - pomyślałam sobie - to już super początek na mój rekonwalescencyjny postęp...

 Ale dane mi było - a przypuszczam , że nie tylko mnie - przeżyć dodatkowo coś więcej, coś, co mnie do dzisiaj fascynuje: Praktycznie od pierwszego momentu poczułam jakąś niesamowitą emanację płynącą od tego cichego, skromnego, subtelnej budowy mężczyzny.
 
 Słowo " Charyzma" nie jest mi obce.  Ale moja z jednej strony romantyczna a z drugiej - bardzo analityczna natura spowodowała,
iż coś się w tym momencie we mnie wzbraniało, tym jednym określeniem " Charyzma" od razu pierwszy i ostatni rozdział książki " Tadeusz z Tęczowej Doliny" już na początku zamknąć...

 A więc - wpleciona w codzienny tok życia tygodniowego turnusu - miałam okazję obserwować... Nie tylko, na jakich założeniach opierała się Tadeusza filozofia życia i zdrowia,
 ale i to, w jak wspaniały sposób - zakasując rękawy - swoim własnym przykładem uczył,  i zwracał uwagę , c o w naszym codziennym życiu warte jest przynajmniej próby zmian w odpowiednim sektorze naszej świadomości  (trybu życia, odżywiania, leczenia schorzeń...).

 Nie było to nakłanianie do totalnego reżimu w codziennej diecie - raczej próby zwrócenia uwagi, przykład,  jak dobroczynne działanie może mieć zmiana naszych wieloletnich przyzwyczajeń  I wskazywanie, jak wdzięczny jest nam nasz organizm -uwalniając się od toksyn i nawarstwionych napięć spowodowanych coraz częściej nas ujarzmiającym codziennym stressem....

 Korzystając z Tadeusza indywidualnej porady jako specjalisty dietetyka - terapeuty, byłam wręcz oszołomiona jego przeogromną wiedzą w różnych dziedzinach oraz intuicją,
 która nie potrzebuje zbyt dokładnych informacji o osobie pacjenta. Jego szybka klasyfikacja nie tylko wg typu ajurvedy ale i grupy krwi, a do tego numerologiczne wyznaczniki -  oszołomiły mnie zupełnie - potwierdzając w 100% to, co ja sama często czułam.

Do dzisiaj mam Mapkę z wynikami mojej konsultacji i polecenia dotyczące odżywiania i akupresury (do wzmacniania odpowiednich organów )- "na kuchennej półce..." i myślę, iż Tadeusz cieszyłby się - widząc, jak często do tych notatek zaglądam i ile już one i w moim życiu zmieniły....
Nie zapomnę jego prostych ale tak mądrych słów:
" to są propozycje do zmian , ale wypróbuj sama, i obserwuj uważnie,  co ci życiowej energii dodaje, a c o jej ujmuje..."...

DZIĘKUJĘ CI, Tadeuszu -
również za rady dotyczące kierunku dalszego rozwoju mojej własnej osobowości i życiowego celu ....Pomogłeś mi częściej na mojej drodze zawierzyć mojej własnej intuicji,
 która rzeczywiście mnie wspaniale prowadzi i oszczędza czasu na dalsze niepotrzebne dociekania!....

Wspominając tych kilka dni jedynego kontaktu z Tadeuszem - pamiętam go również co rano - mieszającego w ogromnym garze i nakładającego do naszych miseczek porcje codziennej porannej wspaniałej,  smakowitej "PACIAJI"*.... .I tak mi szkoda, ze do dzisiaj nie mam na tę "PACIAJĘ" jego osobistej receptury,
bo.... nie zdążyłam się w ciągu tych kilku dni jeszcze przestawić na poranne wczesne wstawanie, by wziąć osobisty udział w tym jedynym przekazie " Learning by doing..."....
Ale za to pozostało mi w pamięci to, co pewnie nam chciał przekazać: jak ważny jest poranny posiłek i jak dobrze jest wiedzieć, które potrawy powinny zawsze mieć miejsce na śniadaniowym stole...

Tadeusz - takie odniosłam wrażenie - przekazując tyle własnej wiedzy - wolał więcej czynić , niż mówić i to też było bardzo fascynujące.
Bo jakże często dodatkowe objaśnienia przekazu - ujmują czaru własnego odczuwania ....

Nie znaczy to, iż Tadeusz był małomówny - pamiętam dobrze: każdy jego gest, każdy niuans w mimice twarzy, każde jego spojrzenie miało dyskretną, ale tak silną wymowę,
iż nagle stwierdzało się, i l e w tej pozornej ciszy wspaniałych informacji potrafił przekazać!...

A kiedy konkretne dłuższe słowne przekazy były konieczne - potrafił zachwycić podczas wspaniale prowadzonych wykładów przedstawianiem i fascynacją zasad funkcjonujących w naszym życiu ( np. w warsztatach na temat 5 elementów determinujących każdy sektor naszego życia....).

A kiedy w ostatni wieczór tygodniowego turnusu -
otworzył butelkę czerwonego wina i nalał do naszych kieliszków - delektowaliśmy się każdym łykiem - w obopólnej radości tygodniowego zżycia grupy, w odprężonej atmosferze i przy rozgwieżdżonym Niebie....

I również za te momenty DZIĘKUJĘ CI ,Tadeuszu!....

I za pożegnanie - proste, subtelne, a jednocześnie znowu tak pełne tej niesamowitej siły ....Tym razem czułam , że dajesz mi jej część , jakby " zabezpieczenie na drogę ...." ,
i to nie tylko na dojazd do Krakowa!....

I znowu nasuwają mi się skojarzenia, co to właściwie było?

Ogromna, jedyna w swoim rodzaju

CHARYZMA CICHEGO SERCA?.... MAGNETYZM AURY?...TAJEMNICA  " PIEŚNI BEZ SŁÓW" ? ....

A może
WSZYSTKO RAZEM?....

DZIĘKUJĘ CI,
TADEUSZU -

ZA WSZYSTKO!....


Grażynka Guertler
Szwajcaria,
07.02.2016