Stara chałupa – serce gospodarstwa Dolinki miała już swoje lata. Miała też klimat i równie stary piec! Przyjeżdżało się tam jak do innego świata. Drewniany dom był jednak uciążliwy ze względów sanitarnych i bytowych. Grzyb w ścianach, brak łazienek, brak ogrzewania w pokojach i przede wszystkim ciasnota - sprawiały, że trzeba było myśleć o budowie nowej siedziby.
Projekt nowego budynku wykonał nieżyjący już architekt Zbigniew Siudak. Życie jednak wprowadziło kilka istotnych zmian i kolejne wersje projektu uwzględniły te zmiany, nadając ostateczny kształt i funkcje budynkowi.
Na etapie przygotowań i zamawiania materiałów energicznie włączył się Marek Wójtowicz . To za jego sprawą materiały zostały zakupione z dużą zniżką i przyjechały na miejsce w jednym transporcie. Zarówno bloczki „Solbetu” jak i keramzyt „obstawiły” stary drewniany dom.
Początkowo nowy budynek miał być z cegły „Max’ – lecz z czasem zamieniono maxa na bloczki, które są lżejsze i cieplejsze – nie wymagają dodatkowej izolacji styropianem.
Kopanie fundamentów i zalewanie ław rozpoczął Lucek z miejscową ekipą oraz wolontariuszami. Pojawili się więc Zbyszek Bylica , Bogdan Wloczek, Andrzej Wahaczyk , Kornel Górniak i wielu innych. Tadziu był kiedy tylko mógł! Problem tego etapu budowy był jeden: Tęczowa mimo budowy miała funkcjonować normalnie tzn. miały odbywać się tam zajęcia. Stary dom otoczony został ławicami a potem częścią piwnic od strony zachodniej. I tak toczyły się prace radując serce, że idzie nowe i większe i wymarzone!
Na etapie murowania parteru budynku pracę przejęli bracia Leszek i Andrzej , którzy z pomocą Tadka Zelka i innych pracowników doprowadzili ją do końca stanu surowego.
Oczywiście jak na każdej budowie , również i tutaj było mnóstwo problemów ale udało się je pokonać i kiedy budynek został przykryty dachem wszyscy odetchnęli bo zima była tuż, tuż.
Stolarka okienna wstawiona została w warunkach zimowych. Same okna wyjeżdżały po przeładowaniu na samochód, który mógł pokonać drogi pokryte pierwszym śniegiem. Druga partia okien przybyła wyciągnięta ciągnikiem.
I tak pierwszy raz od początku budowy wiatr nie hulał po pokojach. Lucek w końcu mógł spać w przyzwoitych warunkach.
Wciąż było surowo lecz cieplej i to wystarczyło aby przetrwać zimę.
Od wiosny ruszyły prace wykończeniowe: wstawianie podłóg, układanie fliz a potem malowanie i „biały montaż”
Kto pamiętał stary drewniany dom – teraz w nowym czuł się jak w niebie. Przestronna sala gimnastyczna , jadalnia z kuchnią, taras, na którym mogli pomieścić się wszyscy – włącznie z Czarkiem i pół tuzinem kotów. Pokoje skromne lecz czyste , doświetlone i w takim asortymencie, że każdy mógł wybrać miejsce do snu od „jedynki” po „czwórkę”.
W następnych latach przyszedł czas na otoczenie budynku . Przestrzeń pomiędzy domem w kierunku „brzózek” została splantowana i obsadzona ozdobnymi roślinami.
Wiele osób pracowało za darmo dla idei z obietnicą, że każdy dzień pracy, każda pomoc w rozwiązywaniu problemów będzie zrównoważona możliwością wypoczynku w stworzonej nowej infrastrukturze…
cdn...
Marek Dudek